Niczym Feniks z popiolow…

….. Powstalem i powrocilem. Czas freelancowania uwazam za zakonczony, powrocilem w objecia nowej AGENCJI….

Szybkie przeczytanie poprzednich wpisów uświadomiło mi, że nic się nie zmienia. Nowa Agencja, nowi ludzie i po ponad roku w tym miejscu obserwuje podobne sytuacje i zachowania. Ludzie jedynie są ciekawsi, jakby bardziej dojrzali. Nie ma również syczenia, warczenia i podpierdalania, co sprawiło, że nie muszę się już codziennie szprycować końskimi dawkami ranigastu.

I po agencji

Już nie pracuję w AGENCJI. Od paru miesięcy uzupełniam szeregi tzw. freelancerów. Czy dobrze na tym wychodzę? sam nie wiem. Napewno mniej się spinam i wkurzam, spię ile chcę i robię prawie to co chce. Projekty są też ciekawsze, w sumie każdy kolejny jest fascynującym wyzwaniem, przez co prawdopodobnie nie grozi mi szybkie wpadnięcie w rutynę.

Największe wady….. brak pewności, że płatności za zaległe faktury dotrą na moje konto w terminie, brak weekendów, ale w sumie brakowało mi ich również jak pracowałem w AGENCJI..

Burdello

Zwykła prosta animacja 30″. Znając uroki organizacji pracy na obiekcie czas realizacji określiłem na 3-4 tygodnie by mieć piorunochron na ewentualne fackupy accounta. Dostałem tydzień z kawałkiem. Pierwszy tydzień praca szła całkiem spokojnie, wszystko dawało się zrealizować. Niestety, później nastała era CHAOSU. Projekt ma zostać odddany jutro, rusza kampania i jest pilnie potrzebny. Przez te 1.5 tygodnia wyczerpałem chyba już całkowicie limit wkurwów. W poniedziałek (5 dni przed oddaniem) został zmieniony scenariusz, na tyle radykalnie, że wszystko trzeba było zacząć od nowa. Dziś, czyli 1 dzień przed oddaniem dowiedziałem się, ze scenariusz sie nie podoba…

Organizacja jest na tyle zajebista, że np. dostaje informacje, że mam pracować nad wersją z piątku, gdy po jakimś czasie okazuję się, że jednak wersja piątkowa powstała parę dni później w poniedziałek i że znowu masa czasu poszła sie …. Nie wspominam o paru zmarnowanych nocach i wieczorach by i tak się później dowiedzieć, że to co zrobiłem jest złe bo nie dostałem wszystkich informacji…

Gdy dowiedziałem sie, ile będzie czasu na realizacje, postawiłem warunki, jakie muszą zostać spełnione by wogłóle coś wyszło z tego pożaru w burdelu.. Żaden z nich nie został zrealizowany, brief, o który prosiłem przy starcie, otrzymałem 4 dni przed deadlinem… Ale najbardziej mnie wk@#$@, że robie wszystko, by dalo sie projekt skończyć, mówię co należy zrobić, siedzę po nocach a przez totalnie nieogarnietego accounta wszystko najwyraźniej pójdzie do kosza.

Ciekaw jestem jak to się skończy.

Totalny burdello

Nic się nie zmieniło. Nic a nic. No może oprócz tego, że parę osób odeszło. Co jak co, ale nie widzę szans na poprawę, na obiekcie robi się totalnie szaro. Najlepszy z accountów jakich znałem totalnie zgasł, pomimo tego, że się pojawia w pracy, to go nie ma.. Drugi account stara się zdobyć tytuł najgorszego accoutna świata, wprowadzając wszedzie chaos i destrukcje. W pokoju dominuje czarny humor lub ogólne podminowane. Wakacji mi trzeba, ot co.

Referencje

Poprosiłem zleceniodawców o przesłanie mi moich refencji. Z kilkoma z nich współpracuję od lat i pomyślałem sobie, że coś takiego może mi się przydać. Nie rozumiem jedynie dlaczego większość z nich poprosiła bym je napisał i im wysłał do wydrukowania na firmowych papierze i do podpisania. Czy dla ludzi mający korporacyjny bełkot w małym palcu sklecenie z paru zdań opinii o drugim człowieku stanowi aż tak wielki problem ??

Kabelek

Mam na biurku dwa komputery. Zwykłe PC, jeden do grafiki drugi do animacji. No może nie do końca tak zwykłe bo jeden z nich jest komputerem przyniesionym z domu i zastępuje maszynę do pasjansa oraz worda. Stoją one sobie grzecznie, cicho szumiąc i od czasu do czasu migając radośnie ledami. Wydawałoby się, ze spięcie kabelkiem dwóch maszyn by się bezpośrednio widziały nie powinno stanowić problemu. A jednak.

Dwa miesiące temu zaczynałem projekt animacji. Projekt dość spory, dużo plików 3d, masa danych oraz kolosalne ilości informacji do przetransportowania pomiędzy maszynami. Firmowa sieć novell na starcie padła, transfer paru GB w jedną lub drugą strone zajmował więcej niż przeniesienie tych samych danych przy pomocy pendriva. W tak zwanym międzyczasie walczyłem z bolączkami braku miejsca na dysku, brakiem pamięci, etc. Po usilnych proźbach (paru tygodniach) otrzymałem karte sieciową. Szybką, 100MB czyli teoretycznie 10x szybsza niż ta od naszej sieci lokalnej. Niewiele to zmieniło, bo karta pochodzi z początku wieku i niestety zamulała komputer.  Kolejny miesiąc męczyłem się pracując przy pomocy sieci lokalnej czekając z niecierpliwością na kabelek fire-wire bądź też nową, szybką 1gb karte sieciową. Do dnia dzisiejszego sie nie doczekałem, komputer firmowy pracuje końcem sił, drugi kurzy sie pod biurkiem. Wczoraj sie wkurzyłem i kupiłem kabelek. Piękny, czarny, z końcówkami połyskującymi czystym chromem. W tym blasku widziałem już nadzieję, ze da mi się skończyć szybko projekt. Niestety, nadzieja szybko zgasła. Firmowa karta firewire, pochodzi z 2000r. i nie mogę zlokalizować do niej sterowników……

Szlag mnie trafia, przynoszę komputer, kombinuje jak mogę, a wszystko rozbija się o drobiazgi… Chyba wszyscy dookoła mają to wszystko gdzieś….

Idę palić, powinno na chwilę pomóc.

W pierwszej dekadzie nowego tysiąclecia bezpośrednie podłączenie dwóch stojących obok siebie komputerów jest fizyczne niemożliwe.

Przynajmniej u mnie w pracy